Nick: dev null
Forma misji: T (Teraźniejszość)
Ilość znaków: 5395
Ilość wykonanych MS w tym miesiącu: 4/5
Skończyły się dobre czasy. Misje przynieś X sztuk Y były na wyczerpaniu. Nooby w końcu wyłapały łatwy zysk i zostały obłożone bardziej niż wcześniejsze expowiska. Dużo ludu odpłynęło, bo mimo wszystko walka była pewnym ryzykiem, które nie każdy chciał ponosić. A ci, którzy doprowadzili je do perfekcji przeszli w końcu na inne polanki, gdy nabrali dość siły, by móc powalić tamte stworzenia.
Brak możliwości wskrzeszenia miał spore znaczenie w tym, że nawet ci totalni grinderzy tyle tłukli najprostsze polanki. Mogli popełnić tylko jeden błąd. Oni jednak to wiedzieli ale osoby, które przyszły tam za łatwym zyskiem i zarobkiem nie miało zawsze takiej świadomości. Krzyk powoli znikającego awatara był teraz synonimem śmierci. Cóż za głupia śmierć, jeśli dajesz się zabić pierwszo-poziomowym mobom, bo się przedobrzyło. Bo wydawało ci się, że w sumie jeszcze jednego bez odpoczynku możesz ubić. Głupota, albo słaba ocena sytuacji. Czyli inna nazwa bezmyślności.
Tak więc płacz był elementem tła w miejscach, gdzie dochodziło do walki. Ale teraz to już rzadziej. Jakkolwiek by brutalnie to brzmiało, ale ekstremalne warunki odsiały ziarna od plew i zostawiło tylko najsilniejsze osobniki. A ci z kolei szybko się nachapali niewidzialnych punkcików i ruszyli w kolejne miejsce. To wszystko tłumaczyło wyludnienie przestrzeni, która jeszcze niedawno była taka oblegana.
Wcześniej był w osadzie, aby przyjąć zadanie na polowanie na dziki. Chodziło o złamanie ich ciosów, co było dużo gorszym wyborem niż takie opcje dla łowców jak zdejmowanie skór. Ale to zdanie miało taką wartość dodaną, że nie trzeba było mieć konkretnej umiejętności pasywnej, aby móc je wykonać. A to właśnie bardzo mu odpowiadało, bo nie miał czasu zajmować się wykupywaniem nowych profesji, skoro ważny był czas. Zmarnował już prawie trzy dni, aby zebrać część materiałów. Pozostało już zaledwie kilka rzeczy. Teraz było najtrudniejsze do tej pory zadanie polegające na okładaniu dzików kijaszkiem.
Szybko się jednak okazało, że jego kijaszek sobie mógł złamać o kolano, bo jego przydatność była mierna. Ot surowiec do konstrukcji jakiegoś Staffa dla postaci magicznej. Bił z niego jak z pięści i właściwie poza wizualną stroną był bezużyteczny. Przysiadł na ziemi, aby odpocząć po kolejnej serii trzebienia populacji dzików i odetchnął ciężko. Popatrzył sobie na kijaszka i z krzywym wyrazem twarzy pokręcił głową. Może jakbym miał czas, to jakieś okucia by można zrobić? Ech, gdybym tylko się zajmował wcześniej więcej walką, to pewnie znałbym jakąś drogę na skróty.
Przerwa szybko się jednak skończyła, wraz z napełnieniem paska energii. Trzeba było wracać do żmudnego zajęcia, związanego z uzyskaniem kolejnych elementów jego tajemniczego planu. Wszystko to miało składać się w piękną całość. Tak jak kawałki układanki ukazywały cały obraz dopiero po złożeniu w całość, tak jego cele dla postronnej osoby mogły nie mieć za dużo sensu. Ale dla niego to było dobrze. Przynajmniej nikt mu nie zawracał głowy, czy prosił o pomoc.
Nie szło mu to najlepiej. Brak uzbrojenia i stale spadający pasek życia, którego nie mógł zregenerować przecież ot tak. Do tego potrzebny był sen. Póki co jednak kontrolował ubytki w swoim zdrowiu na tyle, aby móc wycofać się w odpowiednim momencie. Jakby pozwolił się zabić dzikom, to chyba wcześniej sam umarłby ze wstydu, że doprowadził się do takiego stanu.
Robił te przerwy coraz częściej, aby każde dostępne starcie zaczynać z pełnym paskiem energii. Tylko dzięki niej miał możliwość jeszcze minimalnym kosztem cennych HPeków powalać swoich przeciwników. Szybkie obiegnięcie przeciwnika, unik, cios. W pewien sposób stały się niemal automatyczne. On sam stał się w swoich oczach maszyną do zabijania. Był szybki, bezlitosny i piekielnie skuteczny. Gdyby tylko wziąć pod uwagę, że nie był. Tylko tak myślał. Ciosy zadawał ślamazarnie, jego szybkość bazowa może była większa, ale i tak brakowało jakiejś techniki. I ten ogólny brak uzbrojenia dawał się wielokrotnie dwukrotnie bardziej we znaki, niż powinien.
Zaklął siarczyście, kiedy prawie zużył cały pasek energii. Jakby teraz padł, to by to znaczyło GAME OVER i to nie takie, gdzie jest opcja spróbowania ponownie. Takie ostatecznie ostateczne. Koniec. Finito. Na szczęście przeciwnik padł, ale to co się stało było dość nieostrożne z jego strony. Trzeba było chyba jeszcze jeden dzień spędzić na walce, aby osiągnąć efekt potrzebny do zamierzonego. Życie nie było przecież pasmem ciągłych sukcesów. Zdarzały się niedopatrzenia i porażki. Mawiają nawet, że nie myli się tylko ten, co nic nie robi. Istotne jest jednak wyciągać lekcje ze swoich potknięć. To właśnie odróżnia ludzi sukcesu od tych, którzy tylko głośno mówią i wołają, że jakby to oni mogli coś zrobić, to wszystko funkcjonowałoby cacy. Normalnie takimi kanapowymi ekspertami świat był usłany.
Wrócił więc pokonany do Idylli. Trzeba było zregenerować akumulatory, by następnego dnia podejść do zadania. Może warto by było nieco bardziej metodycznie podejść do problemu, a nie bić się o najlepszy czas? Na te wszystkie pytania mógł otrzymać odpowiedź tylko, jeśli padnie w objęcia snu i doczeka jutra. Tak też zrobił.
Nowy dzień, nowy on. Stare wyzwania. Trochę bardziej odświeżony, wszystkie paski w interfejsie zapełnione. Żyć nie umierać wręcz. Ale tym razem ostrożnie, starał się wyhaczać pojedyncze osobniki by je pokonać. Podczas ich szarży przecież nie mogły skręcać, prawda? Mógł skorzystać z tego faktu robiąc odskok w bok. Potem atak na ich bok i tak koło Macieju. Proste, skuteczne i dość efektywne.
Odpoczynek zrobił dużo później. W zagajniku, gdzie wcześniej nazrywał czosnku. Chwila spokoju i urokliwy cień tego miejsca znowu pozwolił mu się cieszyć pięknem wirtualnego świata. Promienie słońca przenikające korony drzew i muskające mu skórę spośród kęp liści tworzyła skomplikowane wzorki. Tak jak w prawdziwym życiu nie było to oskryptowane, a po prostu rzeczą przypadku. Nie istniały dwa takie same liście, jak i drzewa nie mogły rzucać dwóch identycznych cieni. To chyba było najlepsze w tym momencie, ale sielankowy nastrój musiał go opuścić, bowiem trzeba było wracać do zadania.
W końcu miał dość ciosów. Mógł wrócić do wioski, aby zainkasować nagrodę, ale też zostawił sobie kilka sztuk. Były potrzebne do planu, a jak wiadomo to właśnie on był w tym momencie najważniejszy, w końcu każdy chciał wrócić do domu, nie tylko on.
Forma misji: T (Teraźniejszość)
Ilość znaków: 5395
Ilość wykonanych MS w tym miesiącu: 4/5
Skończyły się dobre czasy. Misje przynieś X sztuk Y były na wyczerpaniu. Nooby w końcu wyłapały łatwy zysk i zostały obłożone bardziej niż wcześniejsze expowiska. Dużo ludu odpłynęło, bo mimo wszystko walka była pewnym ryzykiem, które nie każdy chciał ponosić. A ci, którzy doprowadzili je do perfekcji przeszli w końcu na inne polanki, gdy nabrali dość siły, by móc powalić tamte stworzenia.
Brak możliwości wskrzeszenia miał spore znaczenie w tym, że nawet ci totalni grinderzy tyle tłukli najprostsze polanki. Mogli popełnić tylko jeden błąd. Oni jednak to wiedzieli ale osoby, które przyszły tam za łatwym zyskiem i zarobkiem nie miało zawsze takiej świadomości. Krzyk powoli znikającego awatara był teraz synonimem śmierci. Cóż za głupia śmierć, jeśli dajesz się zabić pierwszo-poziomowym mobom, bo się przedobrzyło. Bo wydawało ci się, że w sumie jeszcze jednego bez odpoczynku możesz ubić. Głupota, albo słaba ocena sytuacji. Czyli inna nazwa bezmyślności.
Tak więc płacz był elementem tła w miejscach, gdzie dochodziło do walki. Ale teraz to już rzadziej. Jakkolwiek by brutalnie to brzmiało, ale ekstremalne warunki odsiały ziarna od plew i zostawiło tylko najsilniejsze osobniki. A ci z kolei szybko się nachapali niewidzialnych punkcików i ruszyli w kolejne miejsce. To wszystko tłumaczyło wyludnienie przestrzeni, która jeszcze niedawno była taka oblegana.
Wcześniej był w osadzie, aby przyjąć zadanie na polowanie na dziki. Chodziło o złamanie ich ciosów, co było dużo gorszym wyborem niż takie opcje dla łowców jak zdejmowanie skór. Ale to zdanie miało taką wartość dodaną, że nie trzeba było mieć konkretnej umiejętności pasywnej, aby móc je wykonać. A to właśnie bardzo mu odpowiadało, bo nie miał czasu zajmować się wykupywaniem nowych profesji, skoro ważny był czas. Zmarnował już prawie trzy dni, aby zebrać część materiałów. Pozostało już zaledwie kilka rzeczy. Teraz było najtrudniejsze do tej pory zadanie polegające na okładaniu dzików kijaszkiem.
Szybko się jednak okazało, że jego kijaszek sobie mógł złamać o kolano, bo jego przydatność była mierna. Ot surowiec do konstrukcji jakiegoś Staffa dla postaci magicznej. Bił z niego jak z pięści i właściwie poza wizualną stroną był bezużyteczny. Przysiadł na ziemi, aby odpocząć po kolejnej serii trzebienia populacji dzików i odetchnął ciężko. Popatrzył sobie na kijaszka i z krzywym wyrazem twarzy pokręcił głową. Może jakbym miał czas, to jakieś okucia by można zrobić? Ech, gdybym tylko się zajmował wcześniej więcej walką, to pewnie znałbym jakąś drogę na skróty.
Przerwa szybko się jednak skończyła, wraz z napełnieniem paska energii. Trzeba było wracać do żmudnego zajęcia, związanego z uzyskaniem kolejnych elementów jego tajemniczego planu. Wszystko to miało składać się w piękną całość. Tak jak kawałki układanki ukazywały cały obraz dopiero po złożeniu w całość, tak jego cele dla postronnej osoby mogły nie mieć za dużo sensu. Ale dla niego to było dobrze. Przynajmniej nikt mu nie zawracał głowy, czy prosił o pomoc.
Nie szło mu to najlepiej. Brak uzbrojenia i stale spadający pasek życia, którego nie mógł zregenerować przecież ot tak. Do tego potrzebny był sen. Póki co jednak kontrolował ubytki w swoim zdrowiu na tyle, aby móc wycofać się w odpowiednim momencie. Jakby pozwolił się zabić dzikom, to chyba wcześniej sam umarłby ze wstydu, że doprowadził się do takiego stanu.
Robił te przerwy coraz częściej, aby każde dostępne starcie zaczynać z pełnym paskiem energii. Tylko dzięki niej miał możliwość jeszcze minimalnym kosztem cennych HPeków powalać swoich przeciwników. Szybkie obiegnięcie przeciwnika, unik, cios. W pewien sposób stały się niemal automatyczne. On sam stał się w swoich oczach maszyną do zabijania. Był szybki, bezlitosny i piekielnie skuteczny. Gdyby tylko wziąć pod uwagę, że nie był. Tylko tak myślał. Ciosy zadawał ślamazarnie, jego szybkość bazowa może była większa, ale i tak brakowało jakiejś techniki. I ten ogólny brak uzbrojenia dawał się wielokrotnie dwukrotnie bardziej we znaki, niż powinien.
Zaklął siarczyście, kiedy prawie zużył cały pasek energii. Jakby teraz padł, to by to znaczyło GAME OVER i to nie takie, gdzie jest opcja spróbowania ponownie. Takie ostatecznie ostateczne. Koniec. Finito. Na szczęście przeciwnik padł, ale to co się stało było dość nieostrożne z jego strony. Trzeba było chyba jeszcze jeden dzień spędzić na walce, aby osiągnąć efekt potrzebny do zamierzonego. Życie nie było przecież pasmem ciągłych sukcesów. Zdarzały się niedopatrzenia i porażki. Mawiają nawet, że nie myli się tylko ten, co nic nie robi. Istotne jest jednak wyciągać lekcje ze swoich potknięć. To właśnie odróżnia ludzi sukcesu od tych, którzy tylko głośno mówią i wołają, że jakby to oni mogli coś zrobić, to wszystko funkcjonowałoby cacy. Normalnie takimi kanapowymi ekspertami świat był usłany.
Wrócił więc pokonany do Idylli. Trzeba było zregenerować akumulatory, by następnego dnia podejść do zadania. Może warto by było nieco bardziej metodycznie podejść do problemu, a nie bić się o najlepszy czas? Na te wszystkie pytania mógł otrzymać odpowiedź tylko, jeśli padnie w objęcia snu i doczeka jutra. Tak też zrobił.
Nowy dzień, nowy on. Stare wyzwania. Trochę bardziej odświeżony, wszystkie paski w interfejsie zapełnione. Żyć nie umierać wręcz. Ale tym razem ostrożnie, starał się wyhaczać pojedyncze osobniki by je pokonać. Podczas ich szarży przecież nie mogły skręcać, prawda? Mógł skorzystać z tego faktu robiąc odskok w bok. Potem atak na ich bok i tak koło Macieju. Proste, skuteczne i dość efektywne.
Odpoczynek zrobił dużo później. W zagajniku, gdzie wcześniej nazrywał czosnku. Chwila spokoju i urokliwy cień tego miejsca znowu pozwolił mu się cieszyć pięknem wirtualnego świata. Promienie słońca przenikające korony drzew i muskające mu skórę spośród kęp liści tworzyła skomplikowane wzorki. Tak jak w prawdziwym życiu nie było to oskryptowane, a po prostu rzeczą przypadku. Nie istniały dwa takie same liście, jak i drzewa nie mogły rzucać dwóch identycznych cieni. To chyba było najlepsze w tym momencie, ale sielankowy nastrój musiał go opuścić, bowiem trzeba było wracać do zadania.
W końcu miał dość ciosów. Mógł wrócić do wioski, aby zainkasować nagrodę, ale też zostawił sobie kilka sztuk. Były potrzebne do planu, a jak wiadomo to właśnie on był w tym momencie najważniejszy, w końcu każdy chciał wrócić do domu, nie tylko on.
Akceptuję.
► 50 Ceunów,
► 10 PD
► Bonus za jakość w postaci 3 PD
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|